Publikacje
Wywiady
Po godzinach vol. 5 – wywiad z lek. Tomaszem Wacikowskim, lekarzem z gitarą

Po godzinach vol. 5 – wywiad z lek. Tomaszem Wacikowskim, lekarzem z gitarą

Zapisuję
Zapisz
Zapisane
pinezkaW SKRÓCIE

Uczył się w szkole muzycznej, a jednak postanowił, że zostanie lekarzem. Z kim porozmawiamy w kolejnej odsłonie cyklu Remedium Lifestyle? Z Tomaszem Wacikowskim, lekarzem w trakcie specjalizacji z radiologii i diagnostyki obrazowej w Instytucie Matki i Dziecka w Warszawie,  pracującym również jako lekarz ogólny w ZnanyLekarz Opieka oraz ultrasonografista w CMP Wola. Po godzinach – współzałożyciel zespołu Sound of Touch, łączącego w swoich brzmieniach nurty pop i art-rocka, producent muzyczny w domowym Chill’n’Feel Studio. Na instagramie znany jako @lekarz.z.gitara.   

- Radio, szkoła muzyczna, a może hobbystyczne granie… Skąd muzyka wzięła się w Twoim życiu? 

Gdy miałem dziewięć lat, uczyłem się grać na keyboardzie. Szło mi całkiem nieźle, więc mój nauczyciel zasugerował szkołę muzyczną. Jednak, gdy pojawiła się kwestia wyboru instrumentu, uparłem się, że chcę grać na gitarze – grali na niej zarówno mój starszy brat, jak i mój najlepszy przyjaciel. Od tamtej pory, w sumie już 18 lat, gram na różnych gitarach – zaczęło się od klasycznej, potem elektryczna, akustyczna, a od niedawna również basowa.

- A jak powstał zespół Sound of Touch?

W czasach przed facebookiem było bardzo trudno znaleźć ludzi, by wspólnie stworzyć jakikolwiek zespół… O własnej grupie marzyłem już od bardzo dawna, ale nie udało mi się skompletować trwałego składu w licealnych czasach. Skoncentrowałem się więc na przygotowaniach do matury, żeby dostać się na medycynę. I tutaj – dopadło mnie przeznaczenie. W grupie dziekańskiej na wydziale lekarskim razem ze mną znalazło się jeszcze dwóch muzyków: Bartek Zwolan - klawiszowiec, który potem  został Przewodniczącym Orkiestry WUM oraz Piotrek Stępiński - przez pewien czas saksofonista w naszym zespole. On z kolei miał kolegę perkusistę – Michała Wojciechowskiego. Zaczęliśmy od czteroosobowego składu i tak, mimo różnych roszad personalnych, Sound of Touch trwa już ponad osiem lat.

- Roszad w zespole faktycznie było sporo. Był nawet moment, gdy basistka została  wokalistką, prawda? Ile osób w tej chwili tworzy Sound of Touch?

Obecnie w skład grupy wchodzi 5 osób: rdzenny skład czyli Bartek, Michał i ja, a także obecna wokalistka Magda Maciejak (na co dzień pracuje jako księgowa, więc nie jesteśmy tylko hermetycznym medycznym środowiskiem) oraz basista Filip Kucharczyk, mój sąsiad zza płotu z Józefowa – mojego rodzinnego miasteczka, którego czuję się do dzisiaj lokalnym patriotą, mimo przeprowadzki do Warszawy.

- Nagraliście cover “Show Must Go On” Queen. Czy jest jakaś grupa muzyczna, którą stawiacie sobie za wzór jako zespół?

Inspirujemy się przede wszystkim klasycznym rockiem, stąd z pewnością na liście naszych wzorów są Queen, Led Zeppelin, czy Toto, ale stawiamy również bardzo mocno na eksperymenty, miksujemy gatunki, stąd nawiązania do popu czy ballady. Nasz materiał jest dosyć eklektyczny. Moje prywatne upodobania i inspiracje to przede wszystkim muzyka progresywna (Riverside, Porcupine Tree) oraz gitarowa (John Mayer, Steve Vai, Joe Satriani), ale jestem fanem też Krzysztofa Zalewskiego, Fryderyka Chopina i… Nergala! To moja ciemna strona mocy...

W Sound of Touch mamy bardzo różne gusta muzyczne, dlatego to dość ciekawe, że udaje nam się znaleźć wspólną płaszczyznę. Wypracowaliśmy dźwiękowy kompromis i tworzymy utwory, które są mieszanką wielu stylów.Remedium lifesty

remedium po godzinach, sound of touch, muzyka, lekarz z gitara

- Artysta, który tworzy sam, kieruje się swoją wizją i ją realizuje. Jak powstaje muzyka w zespole, w grupie ludzi o różnych upodobaniach i oczekiwaniach? Jak pogodzić wiele pomysłów, różne spojrzenia na ten sam materiał?

W Sound of Touch zaczęliśmy totalnie spontanicznie – nie umówiliśmy się na żaden konkretny styl muzyczny, po prostu poszliśmy grać muzykę. Patrząc na to retrospektywnie, to był świetny pomysł! Nie kłóciliśmy się o to, czy zaczniemy od coveru zespołu A czy B, od początku musieliśmy stworzyć coś swojego, kompletnie nowego. Dzięki takiej improwizacji już na pierwszej próbie powstały zalążki utworów, które gramy do dziś. Takie jam session lubimy najbardziej, potrafimy przez 10 minut non-stop grać zapętlony fragment, dodawać do tego kolejne warstwy muzyczne. Często zdarza się tak, że na próby albo ja, albo Bartek przynosimy już gotowy, napisany materiał, zarys melodii, akordy, tekst i z tego powstają piosenki. Początkowo ja zajmowałem się przede wszystkim pisaniem tekstów, a Bartek – melodii, lecz w tej chwili każdy z nas robi i jedno, i drugie. Na próbach wspólnie z całym zespołem doszlifowujemy aranże, więc każdy członek ma wkład w ostateczne brzmienie utworów.

- Na czym bazuje Twój warsztat, jeśli chodzi o pisanie tekstów piosenek? Inspiracje przychodzą same do głowy, czy szukasz ich w muzyce, w książkach, może w filmach?

Wygląda to bardzo różnie, nie mam jednego modus operandi, jeśli chodzi o tworzenie tekstu. W przypadku “De Novo” widać silną inspirację życiem – piosenka powstała w trakcie moich studiów na kierunku lekarskim, a w warstwie tekstowej porównuję w niej proces twórczy do procesu karcynogenezy… Inny tekst z kolei powstał, gdy zobaczyłem film “Into The Wild” – obejrzenie go było dla mnie niemalże przełomowym doświadczeniem. Jest zresztą taka grupa na facebooku “Film Into The Wild zmienił moje życie” i w pewnym sensie faktycznie u mnie tak było. Fabuła osadzona jest na historii młodego chłopaka, który po ukończeniu studiów porzuca wszystko, w tym własną tożsamość, niejako wypisuje się ze społeczeństwa i udaje się w wielką podróż w kierunku Alaski. Historia ta była dla mnie tak inspirująca, że napisałem piosenkę Sine Qua Non, której tytuł oczywiście również zaczerpnąłem z medycyny...

- Czy słuchasz innych wykonawców, kiedy przygotowujecie z Sound of Touch nowy materiał? Masz jakąś swoją ścieżkę dźwiękową, która towarzyszy Ci podczas pracy nad pisaniem tekstów i muzyki?

Kiedy mam naprawdę intensywnie twórczy czas, to staram się w ogóle nie słuchać innych wykonawców, żeby mimowolnie się nie “zainspirować” i nie dokonać plagiatu! Chociaż ja w swoim życiu przesłuchałem już tyle muzyki, że wydaje mi się, iż jestem nią totalnie nasiąknięty. Zdarzyło mi się też kiedyś raz usłyszeć melodię we śnie. Obudziłem się i natychmiast zapisałem tę muzykę – zanuciłem ją i nagrałem na dyktafonie w telefonie, a później faktycznie powstał z niej utwór na gitarę akustyczną. Najlepsze kawałki wychodzą zresztą totalnie przypadkowo. Gdy biorę gitarę, myśląc o czymś innym, a palce same grają. Uwielbiam te momenty.

- Jesteś lekarzem w trakcie specjalizacji z radiologii. A studia medyczne – to ogrom nauki. Czy w przygotowaniach do egzaminów na lekarskim towarzyszyły ci jakieś konkretne utwory albo zespoły muzyczne? A może uczyłeś się tylko w ciszy? Jaka muzyka kojarzy Ci się z czasem studiów?

Nie potrafiłem się uczyć bez muzyki, w ciszy absolutnej. Chociaż faktycznie wszelakie podkłady dźwiękowe, zwłaszcza utwory z tekstem, powodują, że myśli mimowolnie odpływają i trudniej się skupić. Stawiałem więc na muzykę pozbawioną wokalu, np. jazz. W okolicach sesji nałogowo słuchałem Leszka Możdżera oraz artystów skandynawskich. Ścieżka dźwiękowa ze wspomnianego już przeze mnie filmu “Into The Wild” również często była moim soundtrackiem do nauki. Na mojej egzaminacyjnej playliście znalazła się również typowa muzyka filmowa Hansa Zimmera, czy Johna Williamsam a także muzyka klasyczna, szczególnie Chopin. Były też ze mną obecne utwory Lunatic Soul, solowego projektu Mariusza Dudy z Riverside. To spokojny, nieco orientalny materiał, momentami nawet transowy – polecam przed sesją!

- Jak udało Ci się pogodzić przygotowanie do matury tak, by dostać się na studia medyczne oraz zajęcia w szkole muzycznej? 

To faktycznie był wyzwanie. Z mojego rodzinnego Józefowa dojeżdżałem do Warszawy przez blisko dziesięć lat – najpierw do V Liceum im. ks. Poniatowskiego, później na studia. Początkowo chodziłem do szkoły muzycznej w Józefowie, z czasem pojawił się pomysł, by zajęcia muzyczne także realizować w Warszawie – w ramach szkoły wieczorowej. Udało mi się dostać na Miodową, co było sporym wyczynem, w trakcie rekrutacji na jedyne wolne miejsce przypadało 16 chętnych. Niestety, po pół roku musiałem z niej zrezygnować, bo realizacja tego planu wykańczała mnie fizycznie. Całymi dniami siedziałem w Warszawie, a w przerwach między zajęciami licealnymi a szkołą muzyczną nie miałem co ze sobą zrobić. Przesiadywałem więc na klatce schodowej szkoły na Miodowej i na schodach, czy parapetach ćwiczyłem utwory na gitarze klasycznej. To był hardkorowy czas. Druga klasa liceum, widmo matury, mnóstwo nauki. Poza tym, samo państwowe kształcenie w szkole muzycznej bywa bardzo stresogenne i wymaga wielkiego poświęcenia. Trzeba więc było dokonać wyboru – a ja już wcześniej wiedziałem, że moim marzeniem jest medycyna. Nie widziałem siebie w roli gitarzysty klasycznego jako sposobu na życie.

Zrezygnowałem więc ze szkoły, ale nie z muzyki. To okazało się dla mnie zbawienne - rok później zacząłem pisać swoje pierwsze kompozycje. Nauka w szkole muzycznej przebiega w takim bardziej odtwórczym trybie, w jej trakcie nie promuje się innowacyjności, indywidualnej twórczości ucznia. Rezygnacja ze szkoły była chyba najtrudniejszą decyzją w moim życiu, zwłaszcza, że poznałem w niej wyjątkowych ludzi. Ale decyzja ta wyzwoliła moją kreatywność, rozpoczęła ekscytującą podróż w nieznane, pozbawioną wszelkich ograniczeń. Myślę, że też nie zainteresowałbym się produkcją muzyczną, gdyby nie to uwolnienie się od muzyki klasycznej, która oczywiście jest mi dalej bliska i której zawdzięczam zarówno technikę gitarową, jak i podstawy harmonii oraz – najważniejsze – muzykalność.

- Pogodzenie czasowe działalności w zespole i bycie lekarzem to z pewnością nie lada wyzwanie, zważywszy, że doba ma tylko 24 godziny. Wydaje się, że więcej przestrzeni na dodatkową aktywność można wygospodarować w trakcie studiów, choć z drugiej strony te na kierunku lekarskim są bardzo angażujące, zwłaszcza, gdy zbliża się sesja… Kiedy łatwiej było Ci znaleźć chwile na granie w Sound of Touch – w trakcie studiów czy jednak po ich zakończeniu?

Patrząc wstecz, dziwię się, jakim cudem udało się to wszystko pogodzić. Na studiach nie tylko grałem w Sound of Touch, ale także działałem w wielu organizacjach studenckich. Na czwartym roku byłem przewodniczącym EMSA Warszawa i SKN Kardiologii Dziecięcej IP-CZD, a na piątym założyłem pierwsze w Polsce SKN Medycyny Stylu Życia pod opieką dr. Daniela Śliża i prof. Artura Mamcarza. Zespół dodawał mi totalnego motywacyjnego kopa, był świetną odskocznią i chyba dzięki temu nie miałem większych problemów z wygospodarowaniem czasu na próby i koncerty. Na drugim roku nasza grupa miała tak ułożony plan, że co 2 tygodnie odbywały się ćwiczenia z biochemii – w te wtorki, w których ćwiczeń nie było, organizowaliśmy próby. Niewątpliwie w zgrywaniu terminów bardzo pomagał fakt, że wówczas trzy czwarte składu Sound of Touch studiowało medycynę w tej samej grupie...

Teraz, gdy każdy z członków zespołu pracuje, każdy w innym zawodzie, w innym trybie, znalezienie czasu na spotkania to o wiele większe wyzwanie. Jesteśmy w różnych miastach, Bartek wyjechał na rezydenturę z urologii do Siedlec, czasy pandemiczne też niczego nie ułatwiają. Raz wybraliśmy termin próby i jak nadszedł ten dzieńm nagle okazało się, że basista musi jechać do Kielc odebrać ze szpitala ojca, u którego wcześniej zdiagnozowano COVID-19, a wokalistka jest na kwarantannie… Pandemia dała nam w kość, tak jak wszystkim artystom, ale z drugiej strony, dla mnie osobiście, otworzyła nowy etap muzyczny – przybywając więcej czasu w domu, rozwinąłem twórczość solową w moim ulubionym nurcie – progresywnego rocka. Współpracuję z perkusistą z Włoch w bardzo pandemiczny sposób – wymieniamy się muzycznymi ścieżkami przez internet!

- Czasy COVID-u spowodowały, że odkryliśmy życie w formie zdalnej i hybrydowej. Zdalne zajęcia na uczelni, zdalne konferencje i szkolenia, dla niektórych zdalna praca. Czy próbowaliście kiedykolwiek spotkać się na próbie online? Można pokonać ograniczenia techniczne takiego rozwiązania czy to jest awykonalne?

Nie wyobrażam sobie spotkań zespołu online. Trzeba zgrać jednocześnie brzmienie kilku instrumentów, do tego dochodzą opóźnienia w przekazie połączeń, co według mnie uniemożliwia stworzenie czegokolwiek podczas takich prób. Zresztą, jako Sound of Touch, jesteśmy paczką dobrych znajomych. W graniu cenimy najbardziej możliwość bezpośredniego spotkania, w salce prób, podczas których wytwarza się niesamowita, unikalna atmosfera.

Jedyne, co udało nam się stworzyć online, to teledysk do wspomnianej już piosenki “De Novo”. Chcieliśmy nim wesprzeć akcję #hot16challenge. Sam utwór mieliśmy zarejestrowany już wcześniej. Każdy z nas nagrał, jak wykonuje go w zaciszu domowym, a ja później zmontowałem te filmiki w jedną całość i powstał wideoklip. 

W pierwsze wakacje w pandemii korzystaliśmy z poluzowania obostrzeń, dużo ćwiczyliśmy. Jesienią 2020 udało nam się jeszcze zagrać koncert na Mobilnej Scenie Muzycznej w Wolskim Centrum Kultury, tuż przed powrotem restrykcji covidowych. Odbył się w formule hybrydowej, bo był transmitowany również online!

Zdjęcie w tytule artykułu: fot. M. Czajkowski.

Część druga wywiadu z lek. Tomaszem Wacikowskim do przeczytania tutaj

bml-lifestyle

Dołącz do dyskusji

Polecane artykuły